Blog,  Moje wyprawy,  Morze Bałtyckie - Polska

Rowerem przez wybrzeże Bałtyku. Tarasa Świnoujście-Hel

Podróż rowerem przez kilkadziesiąt miejscowości nadbałtyckich była moim marzeniem, które udało mi się spełnić. Przedstawiam zapis trasy i przeżyć jakie wówczas towarzyszyły mi podczas tej niezapomnianej przygody. Uzupełniam tę historię fotografiami z tamtych miejsc. Przejechałem łącznie 593,57 km przez 7 dni. 

Dzień 1. 20 czerwca. Ilość przejechanych kilometrów – 72,89 

Ze Świnoujścia wyjeżdżałem przed godziną 10:00. Pojechałem zobaczyć Dworzec Portowy, a także wyspę Karsibór, aby spojrzeć na stocznię. Gdy wracałem zaczęło padać. Zresztą od samego początku niebo było zachmurzone. Po 15. minutach deszcz ustąpił. Minąłem stację Świnoujście Przytór i byłem w drodze do Międzyzdrojów. Miasto przywitało mnie słońcem! Pogoda zaczęła zmieniać się korzystanie. Poszedłem na molo, następnie promenadą do kolejnego zejścia na plażę w stronę rybackich kutrów.

Następnie udałem się na trasę nr 102, by nią kontynuować podróż i dojechać do Wisełki. Postanowiłem jednak, że przed opuszczeniem Międzyzdrojów koniecznie muszę pojechać na moje ukochane Wzgórze Gosań. Całkiem sprawnie udało mi się „wdrapać” z obciążonym rowerem na najwyższy punkt widokowy naszego wybrzeża – 96. metrów n.p.m. Na górze nie było nikogo.

Gdy schodziłem ze Wzgórza Gosań była godzina 15:00. Do Wisełki dojechałem wkrótce. Byłem zauroczony plażą oraz przepięknymi, ogromnymi falami. Za namową mojego przyjaciela, z którym rozmawiałem telefonicznie – udałem się czarnym szlakiem w bukowym lesie na plażę mniej uczęszczaną, wąską i oddaloną nieco bardziej od miasta. Warto było poświęcić tę godzinę, by jadą lasem i słysząc z oddali szum Bałtyku po czasie wyczekiwania – zobaczyć w końcu wzburzone fale.

Z Wisełki wyruszyłem po godzinie 17:30. Zajechałem po drodze do Międzywodzia. Następnie dotarłem do Dziwnowa. Do ostatniej miejscowości, wyznaczonej jako miejsce noclegu dojechałem po 19:30. Kiedy wjeżdżałem do Dziwnówka zaczął padać deszcz. Po 10. minutach ustąpił, na niebie pojawiła się tęcza. Po 20:00 wyruszyłem na plażę, by wraz z innymi turystami cieszyć się przepięknym zachodem słońca.

Przed 22:00 wracałem do kwatery. Nagle na mojej drodze pojawiło się towarzystwo w postaci kilku dzików, które przechadzały się chodnikiem 🙂 Pierwszy dzień za mną.

Dzień 2. 21 czerwca. Ilość przejechanych kilometrów – 90,36

Z Dziwnówka wyruszyłem po 8:00. Dzień przywitał mnie bezchmurnym niebem i lekkim wiatrem. Przyjemna pogoda do jazdy. Minąłem Łukęcin i skręciłem na plażę w miejscowości Pustkowo. Plaża była tutaj bardzo wąska. Atrakcyjnie wyglądało miejsce, którym się do niej schodziło. Następnie dojechałem na miejsce, które stanowiło istotny punkt mojej podróży – do Trzęsacza. Miejscowość najbardziej słynie z zabytkowej ściany kościoła. Ściany, która jako jedyna z wszystkich zdołała „wygrać” walkę  z morzem, z naturą. Podróż w to miejsce była dla mnie bardzo sentymentalna, bo po raz pierwszy widziałem Trzęsacz na wycieczce w II klasie podstawówki. Wówczas ten „obraz” bardzo trwale zachował się w mojej pamięci, a samo miejsce wywarło na mnie bardzo duże wrażenie.

Bardzo pozytywne wrażenie zrobił na mnie Rewal. Plaża pełna kamieni, klif porośnięty drzewami, kutry oraz taras widokowy na morze – to bez wątpienia przyczyny mojego zachwytu.

Jadąc dalej dotarłem do miejscowości Niechorze,  w której znajduje się latarnia morska. Wyjeżdżając z Niechorza rozpoczęła się trasa wiodąca przez wioski: Skalno, Konarzewo, Rogozina, Zapolice. Mniej samochodów, więcej przyrody – jechało się rewelacyjnie! Słońce cały czas dawało o sobie pamiętać 🙂 W końcu dotarłem do Trzebiatowa. Zobaczyłem uroczy rynek oraz bardzo ładnie wkomponowane w architekturę miasta – sanktuarium. Postanowiłem wyjeżdżając z Trzebiatowa, kontynuować trasę bliżej morza, dlatego też skierowałem się na Mrzeżyno. Tam zobaczyłem przystań z jachtami i plażę. Minąłem Rogowo, dojechałem do Dźwirzyna, które bardzo mi się spodobało. Przepiękna plaża, lasy… Od tego momentu aż do samego Kołobrzegu, jechałem wyłącznie szlakiem rowerowym wiodącym przez las. Zobaczyłem jeszcze plażę w Grzybowie i dojechałem do Kołobrzegu o 18:00. Po 20:00 wybrałem się, by obserwować zachód słońca (poniżej zdjęcie), a następnie wybrałem się na rynek.

 

Dzień 3. 22 czerwca. Ilość przejechanych kilometrów – 100, 63 km.

Wstałem o 7:00 rano. Po 8:00 byłem gotowy do wyjazdu. Postanowiłem jeszcze raz zobaczyć latarnię morską i molo, a następnie ruszyć w trasę. Niebo było całkowicie zachmurzone. Wiało dość mocno i wszystko wskazywało na to, że wkrótce będzie padać. Nic z tego… Pogoda rozpieściła mnie na dobre, bowiem w momencie w którym opuszczałem Kołobrzeg aura się zmieniła pozytywnie.

Wjechałem na trasę rowerową do Ustronia Morskiego. Szlak rowerowy prowadził przez las i okoliczne wioski. Trasa momentami była błotna więc nie dało się rozwinąć prędkości większej niż 20 km/h.

W Wienitowie zjechałem na plażę. Poznałem starszego mężczyznę, który jechał rowerem z Malborka do Świnoujścia. Po ciekawej rozmowie wyruszyłem dalej. Po dłuższej jeździe zobaczyłem latarnię morską. Był to znak, że dojeżdżałem do wsi Gąski. Miejsce spodobało mi się ze względu na dzikość natury, przyrodę po obu stronach trasy, wąską plażę porośniętą drzewami. Minąłem Sarbinowo, Chłopy, Mielenko i dojechałem do Mielna. A tam… Tłumy… Zobaczyłem plażę i pojechałem dalej. Dotarłem do miejscowości Unieście. Byłem pozytywnie zaskoczony, bo przez całą trasę rozciągał się las na delikatnym klifie. I podobnie jak w przypadku wsi Gąski – również tutaj było bardzo mało ludzi. Plaża była urocza. Gdzieniegdzie znajdowały się samotne drzewa powyginane od wiatru. Taki widok miałem aż do kolejnego miejsca – wsi  Łazy.

Następnie udałem się trasą wzdłuż Jeziora Jamno. Po drodze zwiedziłem kościół w Osiekach i dojechałem do miejscowości Sucha Koszalińska. Od tego momentu podróż do miejsca docelowego – Dąbek – była dosyć nieciekawa. Po pierwsze: mnóstwo dziur w drodze i remontów. Do tego dochodził wiatr wiejący w odwrotnym kierunku do mojej jazdy 😉 Na szczęście cały czas utrzymywała się piękna pogoda, więc wszelkie trudny były wynagradzane 🙂 W końcu zajechałem do upragnionych Dąbek. Tam zauważyłem z góry atrakcyjne kutry.

Przeszedłem ok. 200 metrów plażą. Z Dąbek do punktu docelowego – tj. Darłówka Zachodniego było już tylko 10. kilometrów. Pojechałem tam przez Darłowo. Po 18:30 byłem na miejscu. Udałem się na plażę, by poznawać nowe miejsce.

Dzień IV – 23 czerwca. Ilość przejechanych kilometrów – 65,14 km. 

Nastawiłem zegarek w telefonie na 3:45, gdyż korzystając z dobrej lokalizacji kwatery (5. minut od plaży) chciałem wybrać się na wschód słońca. Niestety padał deszcz więc zrezygnowałem z wyjścia. Wyruszyłem do portu o 8:00 rano. Nie spodziewałem się tego, co zastałem… Przechodząc przez most zauważyłem jak Bałtyk szaleje. Potężny sztorm i silny wiatr dodawały niezwykłego uroku temu miejscu. Postanowiłem obserwować jak fale „rozbijają się o falochrony.

Bałtyk był wzburzony przez kilka godzin. Przed południem wyjechałem z Darłówka. Najpierw zajechałem do Darłowa. Zwiedziłem rynek miasta, a następnie wyruszyłem do miejscowości, o której słyszałem, że jest ładna, a w której dotychczas nie byłem – tj. do Jarosławca. Zanim jednak tam dojechałem, musiałem pokonać kilka wzniesień. Momentami prędkość z jaką jechałem rowerem wynosiła zaledwie 8 km/h, ale później z kolei było z górki 😉 W międzyczasie w Barzowicach zobaczyłem wiatraki energetyczne.

Podobnie jak wczoraj moja trasa wiodła przez małe wioski, co bardzo mi się podobało. Później zajechałem na plażę do Rusinowa. Pozostały już tylko 3. kilometry do Jarosławca. Rzeczywiście miejscowość bardzo mi się spodobała, przede wszystkim ze względu na sporą liczbę kutrów. Spędziłem tam dłuższą chwilę.

Przed 17:00 wyjechałem do mojego miejsca docelowego na ten dzień – czyli do Ustki. Do tego miasta dotarłem po 18:30. Cały dzień utrzymywała się ładna, słoneczna pogoda. Po 20:00 pojechałem na plażę z której ponownie miałem przyjemność obserwować ładny wschód słońca. Jak będzie widać na poniższych zdjęciach warunki zmieniały się niesamowicie!

Dzień V – 24 czerwca. Ilość przejechanych kilometrów – 85,87 km. 

Dzień rozpoczął się nieciekawie ze względu na kiepską pogodę. Za oknem było pochmurno i przelotnie padało. Wyjechałem z Ustki, kiedy deszcz przestał kropić – ok. godziny 10:00. Dzisiejsza trasa wiodła z dala od morza, gdyż głównym punktem docelowym była Łeba, do której z Ustki najlepiej było dojechać przez okoliczne wioski m.in. Objazda i Gąbino. Tak też uczyniłem,

Trasa była dzisiaj nieco trudniejsza, gdyż momentami wiał silny wiatr, który utrudniał jazdę. Poza tym było wiele podjazdów, co rzecz jasna powodowało, że przy wiejącym wietrze z przodu nie osiągałem zawrotnej prędkości. Podczas podróży, dwukrotnie pojawiał się silny deszcz. Miałem akurat to szczęście, że zawsze wtedy  w pobliżu znajdowały się wiaty przystankowe, pod którymi mogłem się schronić. Później rozpogodziło się na dobre. Najbardziej z dzisiejszego dnia zapamiętam miejscowość Wicko. Nie tylko dlatego, że w to właśnie w będąc w niej na liczniku pojawiła się równa liczba przebytych kilometrów w ilości 400., ale przede wszystkim dlatego, że to w tej miejscowości włożyłem najwięcej sił, by w miarę sprawnie jechać pod górę, a później „powalczyć” z wiatrem.

Do Łeby od Wicka pozostawało już niewiele kilometrów ok. 10. Ostatecznie przed 16:00 dojechałem do kwatery w Łebie, a zatem miałem sporo czasu, by dokładnie poznać miasto i zregenerować siły po podróży. Udałem się na plażę, pospacerowałem po falochronie, odwiedziłem port i centrum miasta. A następnie obserwowałem kolejny ładny zachód słońca.

 

Dzień VI – 25 czerwca. Ilość przejechanych kilometrów – 107,80 km. 

To był dzień jaki sobie wymarzyłem. Ilekroć widziałem różne zdjęcia ruchomych wydm, zawsze zachwycał mnie ten widok: mocno niebieskie niebo i wielkie wydmy dające wrażenie jak gdyby było się na pustyni. Aby zobaczyć wydmy, a jednocześnie nie napotkać wielu turystów, postanowiłem wstać wcześniej. Tym bardziej, że prognoza pogody była bardzo optymistyczna od 3. w nocy do południa. Wstałem o 5:30. Jak się okazało, do wydm był całkiem spory kawałek – 9 km. Zanim jednak do nich dotarłem wstąpiłem na plażę. Była zupełnie pusta. Na plaży znajdowały się konary drzew, wiało dosyć silnie. Coś pięknego!

Poszedłem na wydmę Góra Łącka. Wiatr wiał coraz mocniej. Konary drzew były pochłonięte przez ruchome paski. Co roku przesuwają się ok 3. do 10. metrów zasypując wszystko co napotkają na swojej drodze.

Szczęśliwy wróciłem do kwatery, porozmawiałem z jej właścicielem, który przy okazji doradził mi wybór trasy do Jastrzębiej Góry i o 11:00 wyjechałem. Minąłem Nowęcin, Sarbsk i inne okoliczne wioski, aż dojechałem do miejscowości Białogóra. Tam bezpośrednio przez piękny las wzdłuż morza – dojechałem do Dębek. I tam zaczęły się problemy z trasą. Straciłem nieco orientację terenu, a każda z napotkanych osób zapytana o drogę do Karwi mówiła co innego. W końcu udało mi się dotrzeć.

Wiało dość mocno. Przed 19:00 dojechałem do Jastrzębiej Góry. Udałem się na ostatni podczas tej podróży zachód słońca i nie zawiodłem się. Po raz kolejny zachodzące słońce, nadało niebu ładne barwy. Do zakończenia całej trasy zostało już niewiele…

Dzień VII – 26 czerwca. Ilość przejechanych kilometrów 50,9 km. 

Wstałem po 7:00 i wybrałem się na promenadę w Jastrzębiej Górze, aby później popatrzyć na morze z klifu. Od samego rana było bardzo słonecznie. Następnie przeszedłem się wzdłuż plaży mając po swojej prawej stronie widok na klif i drzewa, które wkrótce w wyniku abrazji osuną się w dół.

Nadeszła pora na wyjazd do kolejnych miejscowości. Zajechałem więc najpierw do Rozewia, aby zobaczyć latarnię morską. Spodobał mi się również wąwóz we Chłapowie.

We Władysławowie poświęciłem czas na zwiedzanie portu. Zobaczyłem również Dom Rybaka i udałem się w trasę w stronę Helu. Co ciekawe – do samego Helu począwszy od Rozewia była wyznaczona trasa rowerowa wiodąca wzdłuż Zatoki Puckiej. Jechałem więc rowerem z wielką przyjemnością podziwiając przy okazji krajobraz w takich miejscach jak Kuźnica i Jastarnia. Od Juraty trasa wiodła przez las. Momentami były wzniesienia, zatem na ostatnich 7. kilometrach chyba tak „na pożegnanie” musiałem włożyć jeszcze nieco wysiłku. Na Hel dojechałem przed 16:00 i w tym miejscu zakończyłem moją tygodniową trasę rowerową, osiągając tym samym swój cel, by zwiedzić Bałtyk w taki sposób. Pospacerowałem ulicą Wiejską, zobaczyłem port i szczęśliwy wsiadłem w pociąg, który z Helu do Warszawy odjeżdżał o 19:35 🙂

Fotografie: Mariusz Kalinowski

Loading

Komentuj

Jeden Komentarz

  • Michał Wojciechowski

    Wspaniała wyprawa, w tym momencie siedzę przy komputerze i właśnie planuję swoją podróż wzdłuż wybrzeża, jestem na etapie planowania odcinków jakie dziennie będę pokonywał. Następnie mam zamiar zagłębić się w atrakcje jakie znajdują się po drodze i powiem szczerze że twoja relacja na pewno mi w tym pomoże. Wspaniała sesja fotograficzna, fajny opis – jedno czego mi brakuje to porad na temat trasy w sensie np. (z miasta x do y lepiej wybrać drogę przez las a nie szosą bo coś tam coś tam). Za to, fajnie że podajesz godziny poszczególnych odcinków jest jakiś pogląd czasowy. Pozdrawiam i życzę więcej tak pięknych przygód rowerowych – Michał

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *