Człowiek, który zaangażował się w pomoc…
Historia tego zdjęcia moim zdaniem jest bardzo ciekawa i można z niej wysunąć kilka różnych wniosków. Jak to w życiu bywa, pana Aleksandra poznałem przypadkowo. Wszystko zaczęło się od trochę niemiłej niespodzianki – a mianowicie problemu z samochodem, (który tuż przed Skitem Świętych Anotoniego i Teodozujusza w Odrynkach) na jednej z polnych dróg zakopał się w błocie. Nie było szans, aby samochód był w stanie wyjechać. Pozostało mi poszukać pomocy i znaleźć kogoś, kto miały ciągnik. Było przed czwartą rano. Zostawiłem samochód na łące i poszedłem fotografować Skit. Wróciłem ok. 5.40 i wybrałem się do wsi, by poszukać kogoś, kto już nie śpi i mógłby mi pomóc. Drogą przechodził starszy człowiek. „Przepraszam, czy zna Pan kogoś, kto ma ciągnik i pomógłby mi wyciągnąć samochód z błota” – zapytałem. Pan Aleksander (bo o tym panu mowa) ruszył ze mną przez wieś w poszukiwaniu, kogoś kto mógłby wyciągnąć traktorem samochód. Pierwsze próby były nieudane – jeden mieszkaniec miał zepsuty ciągnik. Pan Aleksander polecił mi, aby poszedł do pewnego domu i tam zapytał. Pozostał przy drodze. Wróciłem i odpowiedziałem, że chyba jeszcze ten właściciel śpi, że pójdę tam później. Wziąłem stare deski, które znalazłem przy drodze i poprosiłem o łopatę – uznałem, że być może uda się jakoś wyjechać samochodem jeśli podłoże je pod koła. Pan Aleksander poszedł ze mną. Nic to nie pomogło i nie było innej opcji jak wznowić poszukiwania. Poszliśmy do kolejnej rodziny. Było ok. szóstej rano. Tam Pan Aleksander rozmawiał po rosyjsku ze starszą kobietą, która zawołała syna. Poprosiłem o pomoc i udało się – samochód został wyciągnięty. Podziękowałem i po rozmowie z panem Aleksandrem pojechałem ponownie (już inną drogą) do Skitu. Trochę żałowałem, że nie zapytałem o możliwość zrobienia zdjęcia. Ale taka szansa została dana mi ponownie, bowiem kilka godzin później, gdy fotografowałem wieś Odrynki ten starszy pan wyszedł za furtkę i znów rozmawialiśmy. Opowiedział mi wiele ciekawych historii o swoim życiu i zaproponował, że może pokazać mi cmentarz prawosławny w lesie wraz z kaplicą. Wtedy też zapytałem o możliwość zrobienia zdjęcia. Pan Aleksander zgodził się i tak powstała ta fotografia.
Poszliśmy razem w stronę samochodu. W międzyczasie ów człowiek zaprowadził mnie na mogiłę upamiętniającą śmierć ponad 50. mieszkańców wsi, którzy zginęli podczas wojny. Następnie pojechaliśmy na prawosławny cmentarz. Przy tej okazji wspólnie odwiedziliśmy grób rodziców pana Aleksandra. Później ten przesympatyczny człowiek pobrał wodę ze studni, która znajdowała się tuż przy kaplicy. Opowiedział mi też, że pod jej fundamentami w czasie wojny chowali się partyzanci. Wokół kaplicy rozrzucano padlinę tak, aby zbić z tropu niemieckie psy, a tym samym nie dać żadnych podejrzeń Niemcom, jeżeli psy wyczułyby człowieka. Gdy wracaliśmy – pan Aleksander zaproponował, abym zostawił go przy drodze do Odrynek, abym nie nadrabiał trasy, ale oczywiście nie był to dla mnie żaden problem i odwiozłem tego miłego mieszkańca wsi do domu. Zapisałem adres, gdyż obiecałem, że zdjęcie wyślę, ale wiem, że ilekroć będę jeszcze kiedyś we wsi Odrynki, na pewno odwiedzę pana Aleksandra i jego żonę, a okazaną pomoc będę miał zawsze w pamięci.